Tegoroczna rocznica wyzwolenia ziem polskich spod okupacji niemieckiej skłania do głębszych przemyśleń, gdyż jest to rocznica okrągła. 70 lat temu, w styczniu 1945 roku na ziemie polskie na zachód od Wisły wkroczyły wojska Armii Czerwonej, a z nimi Wojsko Polskie, utworzone w ZSRR.
Nie było to wyzwolenie pełne, gdyż Polska na skutek wcześniejszych ustaleń na konferencjach w Jałcie i Poczdamie popadła w zależność od ZSRR Na prawdziwą wolność przyszło nam wtedy jeszcze długo, bo 45 lat poczekać, za jej początek uznajemy dopiero rok 1990.
Tym niemniej w 1945 roku Niemcy zostali wypędzeni i można było wyjść bez strachu na ulicę, zacząć budować nowe życie, odbudowywać straty wojenne.
Żychlin został wyzwolony 18 stycznia 1945 roku. Kilku członków naszego Towarzystwa Miłośników Historii Żychlina pamięta dobrze tamte czasy.
Tak opowiada o tamtych wydarzeniach pan Jerzy Werwiński: „Czuło się wyraźnie, że koniec wojny jest bliski. Pod koniec 1944 roku z więzienia na Sikawie za Łodzią, gdzie przebywałem karnie za ucieczkę z miejsca przymusowej pracy w Poznaniu, zostałem przeniesiony do pracy przy budowaniu okopów. Trafiłem do wsi Parski, miedzy Łęczycą a Poddębicami, gdzie pracowaliśmy przy kopaniu rowów i bunkrów. Warunki były tragiczne: spaliśmy w stodole siedząc, nie myliśmy się ponad miesiąc, nie mieliśmy ciepłego ubrania ani butów. Pod koniec listopada, wraz z kolegą z Żychlina Ignacym Śniecikowskim postanowiliśmy uciec. Ruszyliśmy o szóstej rano, szliśmy 12 godzin bez przerwy, boso. Tak doszedłem do Dobrzelina. Później ukrywałem się w domu, gdyż w sąsiedztwie mieszkał folksdojcz i mógł mnie zadenuncjować. Ukrywałem się 6 tygodni, do wyzwolenia. W styczniu zaczęli masowo uciekać Niemcy. Tego dnia rano zobaczyłem przez okno, że ulicą idzie Niemiec ze straży granicznej z Luszyna, bez pasa i broni i śpiewa. Potem przejechał załadowany Niemcami samochód, ale nie chciał stanąć i go zabrać. Ponieważ nie mogłem usiedzieć w domu, mama wysłała mnie po coś, już nie pamiętam po co do wujka Małowiejskiego i cioci Heleny Klimczak. Mieszkali na rogu koło Trzech Krzyży. Poszedłem tam, było to około południa. Wyszedłem z ich domu, gdy usłyszałem warkot samolotu. Był to rosyjski dwupłatowiec, „kukuruźnik” . Samolot zatoczył dwa kółka nad Żychlinem i poleciał na wschód. Potem usłyszałem kolejny warkot. Od strony Śleszyna jechał czołg. Myślałem, że to niemiecki, nie znałem się na oznaczeniach. Uchyliło się wieko i wyjrzał oficer. Patrz, to ruskie – mówi ciotka. Czołg wjechał na Dobrzelską Wieś i stanął. A tam w rowie siedziało dwóch młodzików z Arbeitdinkstu z karabinem, niedaleko mieli baraki, nie wiadomo dlaczego nie uciekli. Ja ich zauważyłem dopiero wtedy, jak stanął ten czołg. Doszedłem do furtki i się przyglądałem, a ten z czołgu stał i patrzył na ten rów. Ludzie powoli powychodzili z domów i też patrzyli na ten czołg. Ruski starszyna kazał tym młodzikom wyjść z rowu i podać dokumenty. Jeden podał portfel, a on zaczął go przeglądać, co wyjął, to wyrzucał, potem wyrzucił i portfel. Z portfelem drugiego zrobił to samo, a potem obydwu ich zastrzelił. Byłem ciekaw, co dalej i nie ruszałem się od ciotki. Potem przyjechał samochód z pięcioma żołnierzami, mieli na nim działko. Arbeitdinksty zaczęli uciekać na przełaj przez pole w kierunku do Dobrzelina, a oni do nich strzelali. Ale chyba nikogo nie zabili. Potem przyszedł następny czołg, podjechał pod baraki Arbeitdinkstu, było ich 12, po lewo, naprzeciw szkoły w Grabowie. Tam złapali trzech młodzików, wyciągnęli ich na drogę i kazali na kolanach iść do Trzech Krzyży. Potem kazali im się odwrócić i zastrzelili z automatu. Później ludzie ich pochowali w takich winklach, które były koło drogi. Widziałem jak inny czołg rozjechał Niemca gąsienicami. Potem nawet nie było śladu człowieka, pozostał tylko taki brudny łachman na śniegu. Razem to tych czołgów było trzy. Bardzo strzelały w kierunku Żychlina. Jeden potem poszedł na Żychlin, drugi na przełaj na Pasiekę, a trzeci na Kutno. Podobno ten na Starej Wsi wyleciał w powietrze, bo mostek był zaminowany. Potem był spokój prawie przez całą dobę, dopiero następnego dnia zaczęli Rosjanie jechać i jechać. Pytali wszyscy: „Daleko Berlin?” Jakie były wśród nas nastroje? Była radość niesamowita, ale pomieszana z obawą.” Pan Józef Staszewski przebywał w tym czasie w domu rodziców na ul. Dobrzelińskiej. „Zanim weszli Rosjanie, nadleciały wcześniej samoloty. Krążyły nad miastem, stacją, zakładem, później odleciały. Niepokoiliśmy się, co będzie, bo tato walczył wcześniej z bolszewikami i znał ruskich, obawialiśmy się ich. Potem usłyszeliśmy salwy. To strzelały czołgi. Rosjanie strzelali w kierunku miasta i zakładu, chyba na postrach, bo Niemców nie było widać. Jeden strzał trafił w szczyt budynku Narutowicza 101, tzw. Kurzej Jamy, inny w Stodołę, jeszcze inne w komin zakładów, w zegar i kościół. W budynku Gandziarków zginął mężczyzna, strzał urwał mu głowę. Potem zobaczyliśmy, że jeden z czołgów najeżdża na ukos przez pola w kierunku naszej ulicy. Wyjechał między domami 7-9 a 11 i stanął na drodze. Tato był ciekaw, co to za wojsko, znał niemiecki i rosyjski, więc podszedł do czołgu. Dowódca spytał, pokazując ręką na cmentarz, co to takiego. Wtedy zobaczyliśmy, że Arbeitdinksty uciekają w kierunku cmentarza. Rosjanie strzelali do nich. Potem czołg odjechał i skierował się przez pola na Pasiekę.”
Wspomnienia spisała Anna Maria Wrzesińska
Towarzystwo Miłośników Historii Żychlina